Site icon blogstar

Krzysztof Wieszczek: Wycieczka

Przed chwilą wróciłem z wakacji, dosłownie parę godzin temu, no może wczoraj… Na stole włoski parmezan i hiszpańska oliwa, na skórze opalenizna, a we włosach wiatr znad Adriatyku… Jednak szybki rzut oka na kalendarz i okazuje się, że już tydzień minął od powrotu! Idealny moment, żeby napisać parę słów i uporządkować wspomnienia. 

Celem podróży była Katalonia. Postanowiłem połączyć wyjazd na wakacje z zawodami triathlonowymi Ironman Barcelona 70.3. Przez to pierwsza cześć wycieczki była bardzo intensywna. Zwiedzanie Barcelony, przygotowania do startu, wreszcie same zawody. Ale za to tym większa satysfakcja z wylegiwania się na włoskich plażach, gdy po tygodniu w Hiszpanii wyjechaliśmy przez Lazurowe Wybrzeże do Włoch. 

Przyznam się, że nad latanie samolotem przedkładam podróże samochodowe. Wolę poczuć przestrzeń, którą przemierzam, obserwować zmiany krajobrazu. No i po prostu lubię jeździć samochodem. Na tak długą trasę, z rodziną, rowerem i całym sprzętem triathlonisty potrzebne jest odpowiednie auto. Duże, komfortowe i szybkie (niemieckie autostrady😎). Dla mnie takim samochodem jest Renault Espace. Spisywał się świetnie, a przejechaliśmy w sumie 6000 kilometrów zarówno po autostradach jak i wąskich górskich dróżkach nad Monako czy nad Costa Brava. Zmieścił się rower bez rozkładania na części, walizki i zabawki całej rodziny i jeszcze zrobione w drodze powrotnej gigantyczne zapasy kawy, makaronów i ciasteczek cantucci🤗 


Apropos smakołyków. Jako amator kuchni śródziemnomorskiej przywiozłem też kilka niesamowitych doświadczeń kulinarnych. Najbardziej utkwiły mi świeże owoce morza Adriatyckiego podawane jedynie z solą morską. Naprawdę świeże. Surowe. Obłędne. Ale także charakterystyczny dla Wenecji-Friuli makaron z przetartymi vongolami i pomidorkami cherry. Albo niezwykła lasagna. I wiele innych, których po prostu nie zdążyłem sfotografować, bo cała moja rodzina uwielbia jeść… Na dowód pożarte trzy porcje fantastycznego creme catalane (ale z Francji!) w czasie kiedy wyciągałem telefon z kieszeni. No i najlepsze tiramisu w przypadkowo znalezionej kawiarence w Wenecji… 

Właśnie – Wenecja! To była po prostu niezapomniana wyprawa do miasta, które wydawało mi się już całkiem nieźle znam. Trafiliśmy tam – po dwóch tygodniach deszczu – na pierwszy dzień przepięknej pogody, dzięki czemu nie było tłumów turystów. Zawsze kiedy odwiedzałem Wenecję była tak przepełniona ludźmi, że aż nie do wytrzymania. Tym razem udało mi się zobaczyć (oprócz samej architektury) trochę zwyczajnego życia, w tym nadzwyczajnym mieście pełnym artystów, studentów i współczesnej sztuki wystawianej w renesansowych pałacach i kościołach. Wspaniale – to mało powiedzieć. Do Wenecji tylko w maju!

Potem już „tylko” tydzień plażowania, pływania w Adriatyku, cieszenia się najlepszą kuchnią i pogodą – jednym słowem czas ładowania baterii w moim ulubionym kraju. Italii. Ech szybko minęło…

Na koniec powiem tylko tyle, że choć naprawdę odpocząłem, to tak naprawdę nabrałem ochoty na więcej. Już mi się tęskni, żeby znowu ruszyć w drogę!

Exit mobile version