Site icon blogstar

Julia Wróblewska: Wyjazd pełen przygód – Ice Watch

Kochani, jak pewnie widzieliście w moich social mediach, jakiś czas temu miałam przyjemność spędzić cudowny czas w Belgii razem z Ice Watch. Bardzo się zdziwiłam, gdy dostałam propozycje takiego wyjazdu, bo jest to dla mnie coś, co nie zdarza się często. Organizator zaprosił 30 influencerów z całego świata, by poznali ich firmę. W tym mnie!
Musze przyznać, że był to wyjazd pełen przygód.

A wszystko zaczęło się w piątek 15 września!
Na lotnisku musieliśmy stawić się o 5 rano. Okazało się, że było to trochę za późno jak na wylot o 6:35. Razem z Olą Nowak i Osi Ugonoh biegłyśmy przez całe lotnisko, żeby zdążyć na samolot. Oczywiście udało się! Na całe szczęście. Po wylądowaniu w Brukseli, przejechałyśmy się do centrum miasta, napiłyśmy się kawy, zjadłyśmy gofry i zwiedziłyśmy co nieco. Uważam, że Bruksela ma niesamowitą aurę i klimat. Zdecydowanie muszę kiedyś tam wrócić.

Zarówno firma jak i nasz hotel znajdowały się w innym miejscu – w Bastogne. Prawdziwe atrakcje nastąpiły kolejnego dnia. Rano wyjechaliśmy z hotelu, prosto do głównej siedziby firmy Ice Watch. Czekał tam na nas tort niespodzianka! Chwilę po tym zwiedziliśmy całe miejsce, zobaczyliśmy prezentację o historii firmy i o ich planach na przyszłość, a następnie… mieliśmy szansę zaprojektować własne zegarki! To było nie lada zadanie, bo ja talentu do rysowania totalnie nie posiadam. Ale zabawa była przednia!
Ponieważ wcześniejszy posiłek był tylko przekąską, zabrano nas do najlepszej restauracji, w jakiej kiedykolwiek byłam. Nie dziwne, że posiada gwiazdkę Michelin. To co nam tam podano i jak nam podano było moim zdaniem dziełem sztuki. Nie mogę porównać tego smaku z niczym innym.
Jak to po obiedzie, zawsze jest czas na jakiś deser więc pojechaliśmy zwiedzić małą miastową fabrykę czekolady. Małą, ale z jakim klimatem! Jak wiecie i pewnie się zgadzacie, czekolada belgijska jest jedną z najwspanialszych czekolad na świecie. Człowiek, który ją wykonywał, pokazał nam to w bardzo atrakcyjny i wesoły sposób. Mieliśmy też okazję spróbować świeżo wykonanych pralinek. Niebo na ziemi!
A to nie koniec przygód jak na jeden dzień. Wszystko dopiero się zaczynało. Po powrocie do hotelu mieliśmy chwilę dla siebie. Następnie make-up i wyjazd.. A gdzie? Na najlepszy i największy event na jakim miałam okazję być. Nosił on nazwę „Surreal dinner”. Nie wiedziałam czego się spodziewać.
Już na wejściu zobaczyłam dosłownie tłum osób. Były ich setki. Po wejściu do środka lampka szampana i możemy siadać do stołów. Wchodzę na salę a tam.. 5 ogromnych stołów liczących sobie po 100 miejsc. Wszystko działo się w magazynie. W najzwyczajniejszym magazynie, który organizatorzy przemienili w coś z nie z tego świata. Gdy usiedliśmy, nagle wjechał organizator.


Powitał nas serdecznie, podziękował za przybycie i zaprosił na uroczysty posiłek.
Nagle na salę wpadają ludzie przebrani za dziki, z dzwonkami na szyi. Biegają dookoła stołów i dzwonią. Otwiera się wjazd. Dziki wybiegają i wjeżdża karoca. Dwa ogromne konie na czele, a za nimi kolejni przebrani ludzie. Po ich wyjeździe zza ściany wychodzą kelnerzy z pierwszym posiłkiem i z ogromnymi flagami zaczepionymi na plecach. Ile flag, tylu przedstawicieli państw na kolacji. Czyli razem 500 kelnerów. Posiłek podany do stołu był na poziomie posiłków z restauracji, o której wcześniej pisałam. Następnie wjeżdżały kolejne posiłki, kelnerzy za każdym razem przebrani inaczej. Raz w srebrnych skafandrach, raz trzymając napisy w językach, którymi posługiwali się goście.


Kolejnym razem tancerki, które na końcu występu stanęły na stole i podpaliły knot wszyty w obrus. Napisy, które wydawały się być tylko naszywką na obrus zapłonęły. Od początku stołu to końca. Później ogromny chór, który towarzyszył naszemu posiłkowi. Byłam tak wszystkim zachwycona. Kiedy kolacja się skończyła, miałam wrażenie, że jestem w innym świecie, że na chwilę oderwano nas od rzeczywistości.

 

 

 

Dość szybko uwinęłam się z after party, ponieważ z rana musieliśmy jechać na lotnisko.
Gdy wstałam rano, okazało się, że zaspałyśmy na autobus. Na szczęście znalazł się ktoś, kto podwiózł nas do Brukseli, ale trafiłyśmy na dzień bez samochodu (co tam oznacza zakaz jazdy po stolicy), więc musiałyśmy jechać chwilę dłużej. Fakt, że w systemie lotniska nastąpił błąd i mój bilet anulowano przyspieszył nam czas hahah.  Jednak mimo tych nieporozumień na lotnisku, uważam że spędziłam cudowny czas i zawarłam nowe znajomości.

Julia Wróblewska

Exit mobile version