Site icon blogstar

Krzysztof Wieszczek: Kto hamuje, ten przegrywa..

Sezon triathlonowy się zaczął, powoli zbliżają się pierwsze zawody, za oknem wreszcie słońce. A to oznacza, że można w końcu zamienić zajęcia indoor cycling czy trenażer na prawdziwą jazdę rowerem. Dobrze – ale jakim? Często słyszę to pytanie od osób zainteresowanych tri, a dla zawodników jest to podstawowe zagadnienie sprzętowe. Dobra pianka do pływania czy wygodne buty do biegania nie zmienią twojego startu (i treningu) w takim stopniu jak rower. Na rowerze jest najwiecej kilometrów do pokonania, ta konkurencja trwa najdłużej. Słowem: Rower to podstawa.

Do tej pory jeździłem na rowerze szosowym, czyli popularnej „kolarzówce”. Był lekki, bardzo stabilny i bezpieczny, co miało dla mnie największe znaczenie. Bo jeżdżenie na czas – czyli najszybciej jak możesz – na bardzo cienkich kołach niesie ze sobą pewne ryzyko. Słowem łatwo o bezpośredni kontakt z asfaltem. Ale jako że trochę kilometrów już wyjeździłem, postanowiłem podjąć nowe wyzwanie. Jazda rowerem czasowym. Tylko jakim? Jeśli jest się „Januszem triathlonu”, a nawet „Grażyną” tak jak ja, najlepiej udać się do kogoś sprawdzonego, godnego zaufania, profesjonalisty i speca w temacie.

W Warszawie tacy ludzie pracują w Airbike’u, najlepszej sieci sklepów rowerowych. Szef Airbike’a Mikołaj Pytel posłuchał, pomyślał i wybrał dla mnie takie oto cudo…

Rower jest piękny, ale i wymagający. I tu przechodzimy do kwestii: Czym się różni takie cudo od zwykłej szosówki? Przede wszystkim kierownicą. „Leży” się na niej oparty na łokciach, przez co uzyskujemy bardziej aerodynamiczną pozycję. Co za tym idzie zmniejszamy opór powietrza, a w efekcie jedziemy szybciej. Przy kierownicy zauważymy jeszcze jeden drobny szczegół: hamulce. Umiejscowione są po bokach kierownicy, więc żeby zahamować, trzeba zdjąć ręce z uchwytów z przerzutkami i podnieść się z pozycji „leżącej”… Ale jak mówi Mikołaj Pytel z Airbike Wilanów: „To nie jest rower do hamowania. Zresztą kto hamuje, ten przegrywa”.

Także tak to wygląda, teraz przede mną „nauka” bezpiecznej jazdy na Lucy (tak, tak, nadałem jej imię) i wiele godzin treningu. Ale wiele sobie obiecuję po tej zamianie w kontekście tegorocznych startów Tri. Ale o tym napiszę już niebawem 🙂

Exit mobile version