Mój główny cel na ten sezon już szóstego sierpnia – Enea Ironman 70.3 Gdynia powered by Herbalife zbliża się wielkimi krokami. Dlatego tym cenniejsze były zawody na dystansie 1/4 IM z cyklu Garmin Iron Triathlon w Płocku w minioną niedzielę. Ostatni poważny test formy, ostatnia okazja, żeby przetestować odżywianie na trasie i popełnić błędy, których dłuższy dystans nie wybaczy. Jak poszło?
Otóż różnie…
Pływanie obiecująco – 20:11 na 950 m w trudnych warunkach, to bardzo przyzwoity czas. Dlaczego trudnych? Bo akwen (Zalew Sobótka) jest niewielki i bardzo zarośnięty. Pierwszy raz w życiu pływałem w trzcinie i szuwarach. Trzeba się było nieźle gimnastykować, żeby nie utknąć w wodorostach! Do tego niesamowity tłok i ciągłe szukanie sobie miejsca. Jednym słowem: dobra okazja do nauki. Nie dało się na dłużej rozpędzić i złamać 20 minut, ale biorąc pod uwagę warunki na trasie i tak jestem zadowolony.
Po wyjściu z wody kolejna nowość: kilometrowy dobieg do strefy zmian, a właściwie podbieg. Cały czas pod górę i po schodach, w pełnym słońcu, aby dotrzeć na Stary Rynek w Płocku. Jak się okazało bardzo męcząca przebieżka. W strefie zmian wszystko poszło już zgodnie z planem i przesiedliśmy się na rowery. Trasa była wymagająca, z podjazdami, w tym dwoma naprawdę dużymi i znów w pełnym słonku. Lekko nie było, ale przed Gdynią jak znalazł – tam będzie jeszcze trudniej i 90 zamiast 45 kilometrów. Potem szybka zmiana na mój ulubiony bieg i… I tu przykra niespodzianka. Od początku czułem, że życiówki to ja tam nie pobiję, ale po trzecim kilometrze zaczęły się regularne kłopoty. Ciężko mi się biegło i znacznie wolniej niż na treningach, zmusiłem się na koniec do finiszu, który powinien być o minutę na kilometr szybszy… No dramat. A upał był taki, że nawet kostki lodu podawane przez wolontariuszy na trasie nie pomagały…
Koniec końców nie było tak źle, ale temperatura i promienie dały mi się mocno we znaki. A że na słońcu byłem cały czas od 9:00 do 15:00 to skończyło się tzw. udarem słonecznym – dojechałem do domu z temperaturą i strasznym bólem głowy. A mówił trener, żeby przed zawodami chować się w cieniu i nosić czapkę non-stop… Żeby kózka posłuchała… Tak że wniosek jest taki, że trenera trzeba słuchać zawsze. I zawsze można się czegoś nauczyć. Już nieraz pisałem o tym, że w triathlonie najważniejsze są szczegóły. I jak widać sam sobie powinienem to częściej powtarzać.
Krzysztof Wieszczek