Nie wiem jak wielu z Was próbowało spędzać wolny czas nad morzem w tzw. „pustym sezonie”, czyli totalnie poza nim? Jeśli niewielu, mam nadzieję Was zachęcić. Jestem wielką fanką robienia rzeczy nieco wspak, więc kiedy nikt nie myśli o plażowaniu nad Bałtykiem, wybieram destynację: polskie morze! I jak się okazało wybór był strzałem w dziesiątkę! Zero turystów, cisza, spokój, a dodatkowo dostałam od losu prezent w postaci pełnosłonecznych dni! Nie ukrywam, że tegoroczna przedłużająca się zimowa burość dała mi się we znaki, dodatkowo przez ponad 4 tygodnie walczyłam z przeziębieniem o niejasnym przebiegu, skończyłam dwumiesięczny okres prób do ostatniego dyplomu w Akademii Teatralnej, zwieńczonego niedawną premierą („Pelikan. Zabawa z ogniem”, w reżyserii Jana Englerta), więc zastrzyk słońca w połączeniu z jodem i świeżym powietrzem w końcu postawił mnie na nogi.
Dodatkowym atutem był uroczy hotel w Gdyni Orłowo, który wybraliśmy na miejsce naszego pobytu. Hotel Willa Lubicz to kameralne miejsce zaledwie 400 metrów od pięknej plaży położonej przy molo i magicznym klifie. Spacer brzegiem plaży do Sopotu zajmuje niewiele ponad godzinę, więc polecam to miejsce jako świetną alternatywę dla uciekających od głośnego i „turystycznego” Sopotu, a chcących zarazem korzystać z jego atrakcji. Okolicę hotelu stanowią szkoły artystyczne, więc pełno tu dzieciaków z plastycznymi teczkami. Do malowania krajobrazów warunki mają idealne! Poza tym dookoła jest niska, elegancka zabudowa w postaci apartamentowców, wiec okolica nie dość, że jest cicha to i bezpieczna. Dodatkowo Willa Lubicz ma swoją historię z którą jak się okazało, mamy coś wspólnego. Willa powstała w 1936 roku z inicjatywy Władysława Zaleskiego, herbu Lubicz, kapitana żeglugi wielkiej, pierwszego kapitana nowego portu w Gdyni. I z tymże herbem wiąże się pewna ciekawostka. Otóż mama mojego męża, z domu Bortkiewicz również jest herbu Lubicz, a mój mąż korzysta z wizerunku herbu umieszczając go w logo swojej firmy. Toteż był bardzo uszczęśliwiony odkrywając tę zbieżność 🙂
Co do samego pobytu nad morzem, z Gdyni już bardzo blisko jest na mój ukochany Półwysep Helski, więc posileni pysznym śniadaniem, jeden dzień w pełni spędziliśmy w Kuźnicy, Juracie i Jastarni, wieńcząc naszą wycieczkę wizytą na początku Polski, czyli na samym cyplu! Szliśmy plażą od strony miasta w kierunku portu i ciekawym było odczuwać zmieniający się wiatr, który wiał tego dnia od zatoki, więc od strony morza było spokojnie i bez fal, za to na cyplu od strony portu wiało bardzo, a morze było wzburzone. Dodatkowo na trasie natknąć się można na dawne systemy obronne w postaci bunkrów, wyrzutni rakiet itp. Dla fanów militariów – konieczny punkt programu. Wydawałoby się, że puste kurorty robią o tej porze roku smutne wrażenie, ale nic bardziej mylnego. W wielu miejscach już rozpoczęły się prace przygotowawcze na lato, można też spotkać kilku spacerowiczów i fanów (podobnie jak ja!) ścieżki rowerowej wzdłuż zatoki. Można znaleźć nawet otwartą restaurację lub zdążyć wrócić na kolację do hotelu.
Dzięki tej krótkiej, acz intensywnej przygodzie morskiej naładowałam swoje akumulatory na najbliższy czas pełen spektakli i dni zdjęciowych i czuję, że uda mi się dotrwać do słonecznych dni, które mam nadzieję w końcu odwiedzą Warszawę. Jeśli macie kilka wolnych dni i czujecie się nieco przytłoczeni pogodą, pracą, szarością to bardzo polecam wypoczynek nad morzem! Kto chętny ręką w górę?!